O nowej książce Andrzeja Wołosewicza kilka osobistych refleksji - Grzegorz Trochimczuk

Okadka Woosewicz maa

Byłem na spotkaniu z Andrzejem Wołosewiczem, filozofem i poetą w jednej osobie. Okazją stała się nowa książka poetycka krajobraz spod zatrzymanych słońc[1], którą otrzymałem gratis od autora w zamian za pomoc w przygotowaniu wizualnej prezentacji spotkania w formie plakatu okolicznościowego. Mam ‒ obok literackiego ‒ dryg graficzny i niekiedy sposobność ujawnienia go zainteresowanym.

Czytałem książkę A. Wołosewicza we własnym zaciszu  i nie mogłem nadziwić się jak mało o autorze i jego nowym literackim wcieleniu zostało powiedziane podczas publicznej prezentacji w Domu Literatury. Bronią się jedynie recytacje utworów w wykonaniu profesjonalisty, okraszone niezbyt głęboką spowiedzią głównego bohatera promocji poświęconą opisaniu niektórych tajników jego pisarstwa, na przykład skąd bierze inspiracje dla wierszy.

Andrzej, mogę użyć imienia z racji naszego koleżeństwa, przede wszystkim pisze interesująco. Historie, które pojawiają się na kolejnych stronach książki, przykuwają uwagę, można śledzić bez większych trudności jak jest tok rozumowania twórcy (czyli jest zrozumiały jako pisarz) i zaskakują przyjemnie rekapitulacją albo pointą. Przykład pierwszy z brzegu można wziąć z wiersza Codzienne wychodzenie z raju, który odkrywając przed nami zwyczajne czynności kobiety i mężczyzny, rekapituluje: o 7 rano biorą na siebie grzechy świata / i wychodzą w nierajską codzienność.

Andrzej także przedstawia się jako autor tekstów literacko-historycznych, odwołuje się w nich do wielu ważnych dla naszej kultury postaci prawdziwych i mitycznych, których perypetie pozwalają autorowi odnajdywać nowy sens w opisywaniu realiów współczesności. Spogląda na przeszłość z dystansem, ale zauważa jak dawne wydarzenia i sprawy wciąż przeistaczają się w dzisiaj i są żywe. Rozrzut przywołanych postaci obejmujący wieki prowadzi od Heraklita, Kaliguli, Penelopy przez Cervantesa i Szekspira, Hugo, Stanisława Esden-Tempskiegio po Ritę Hayworth, Patricka Swayze, Thomasa Mertona i Z. Jerzynę. Rozrzut jak diabli, godny filozofa szeroko spoglądającego na świat, wstecz i na boki. Nie zauważono tego na spotkaniu.

O kim pisze A. Wołosewicz już wiadomo. Także to, że jako filozof penetruje najrozmaitsze meandry życia, i przestrzega Włóczęgo / nie chodź sam po świecie, w czym odnosi się do powtarzalnego przypadku Sokratesa[2]. A jak pisze? Tutaj właśnie jest pole do zastanowienia. Po pierwsze, zauważyłem, że liryka nie jest dominantą książki. Ale jednak jest owa czysta poezja, wymieniam: Szpital, odwiedzinyBabcia i kasztanyOkno z widokiem albo niezwykle zapadający w pamięć Ptaki północnych gniazd:

(…)

ptaki północnych gniazd

będą niosły za sobą ogień

zorzy polarnej zimnego nieba

(…)

zanim ruszysz przez życie

pamiętaj o ptakach północnych gniazd

które są w tobie

Abstrahując od liryki odnajduję wypowiedzi literackie o pokroju poetyckim, zbliżone do krótkich form prozy. To sztuka tak mówić i pisać z niebagatelną treścią w każdej małej formie, na przykład Pod mostem Pont Neuf, Nie wiem co myśleć o kolei czy ostrzegawczy dla każdego, kto chciałby osiągnąć boskość – Życiorys. Kaliguli spisany przez anonimowego niewolnika.. Nie oznacza to w najmniejszym stopniu – idąc śladami rozważań Andrzeja w utworze W obronie innych wódek[3], iż na wagę bycia poetą wpływa waga nałogu, który może być ważniejszy od innych – że obecność ducha prozy wpływa umniejszająco na ducha poetyckości. Nie wpływa. Wódka-Świetlicówka nie jest więc tak dobra jak Gąsiorówka, Jerzynówka czy Ratoniówka, a nieporównanie słabsza od spirit-Wołosewicza.

Jakie jest pisarstwo Andrzeja W.? Wciąż nie daję odpowiedzi, która pozwoliłaby wskazać jedną z szuflad, co zwykle zaprząta umysły krytyków i recenzentów. To nie moja rola. Ale dowiedziałem się z lektury książki więcej niż wiedziałem zanim krajobraz spod zatrzymanych słońc znalazł się w moich dłoniach. Niewątpliwie z tekstów przebija intelektualista. Człowiek z doświadczeniem życiowym, którego romantyczność może być tylko skażona roztropnością metafory, jej całkowitym prawdopodobieństwem, ale niemożliwym do odnalezienia przez młokosa, który nie mógł poznać jeszcze wagi słowa. Nie wiem, czy to dobrze, że czytając wiersze A.W. nie można uwolnić się od myślenia, od przeżycia intelektualnego? Ale i strofy podniecającej wyobraźnię nie brak.

Czytam i czuję powiew końca, zmierzchu, w którym coraz bardziej szorstkie ręce zdejmują okulary, żeby nie ujawniały grymasu spotkanej twarzy zamiast uśmiechu. Klimat końca podsycają także wizyty u dawniej znanych, teraz już pogrzebanych. Ważnych.

śmierć nie chce mnie wyprzedzić a przecież słyszę jej kroki (…)

jak długo będzie to robiła zanim mnie wyprzedzi

zanim zobaczę ją w błysku przebłysku ostatniego spojrzenia

 

którego już nie opiszę.

Jaki by nie był ten tom, chętnie podpisałbym się pod nim, gdyby mnie się zdarzył. Lecz wiem, że moje pióro w głowie kreśli inaczej. Podoba się cykl wierszy z balkonem, i o tym, że facet który przychodził / przestał:

patrzyłem codziennie

na faceta który przychodził

jak na zbawienie

 

a teraz boję się

spojrzeć w dół

skoro nie ma zbawienia[4]

Odczuwam pewien rodzaj nasycenia, znacznie bardziej satysfakcjonujący, niż dała mi obecność na wieczorze autorskim. Bowiem i filozofującemu pisarzowi zdarzyła się poezja. Dobra, jak rzadko. Wiem co mówię, ponieważ widzę dookoła siebie wielu wierszopisów zalewających oczy i usiłujących wejść do odbiorcy nawet uszami..

W wędrówce kolejnymi stronami książki prawie na końcu lektury dotarłem do numeru 57 i znalazłem tam Zapach miasta. No więc czymże to jest jak nie poetyckim oglądem świata i wywleczeniem zwykłej rzeczywistości na nowe światło. Kto mógłby tak świadomie przegrzebywać rzeczy tego świata, jeśli nie myśliciel Wołosewicz?

Wydaje mi się teraz, że mógłbym z nim długo rozmawiać na ten jakiś świadomie wybrany lub przypadkowy temat.

 

[1] Książka wydana przez zaułek Wydawniczy Pomyłka, roku wydania nie ujawniono, ale książkę otrzymałem w 2019 r.

[2] Wiersz „Włóczęga” s.31

[3] Wiersz „W obronie innych wódek” s.59

[4] Wiersz „Bez zbawienia” s. 11