
Żeby móc na nowo wyjść z brzucha
 wielkiej samotnej ryby. Z łuskami
 zamiast oczu. Przynajmniej lśnią
w słońcu. Widać więcej szczegółów
 dotąd nie muśniętych. Oczy zawężają
 perspektywę nowych ulic. Pachną
ciepłym betonem. Szczelniej otacza
 resztki ciepła, które jeszcze drży
 na wargach. Nieśmiało otwierają
okna na zieloną przestrzeń. Z czystym
 powietrzem i strumieniem. Wciąż jeszcze
 skaczą pod prąd zdesperowane myśli
z nadzieją na kolejne kijanki.
 Popłyną w dół regulowanej rzeki.
 Z ujściem w niewiadomym morzu. 
